(ESTIMATION TIME: 5 MINUTES)
Ostatnio nie mam czasu ani przestrzeni do spisywania się. Ale czasem, tak jak dzisiaj, przychodzi do mnie myśl, którą jak się nie podzielę, to się uduszę.
Wstęp
Jestem uzależniony od rozumienia. Uwielbiam rozumieć, jak coś działa.
Jak działają produkty IT?
Na czym polega sprzedaż?
Jaki wpływ na biznes ma marketing?
Ile zależy od kultury organizacji i ludzi?
I teraz wyobraź sobie, że zaczynasz, w bólach, trudach, znoju, pocie, łzach i krwi, łączyć kropki do kropek. Łączysz kolejne elementy układanki: pomysł na biznes, wizja, ludzie, plan. Mieszasz to ze sobą. Kosztuje Cię to wiele godzin pracy. Ciężkiej. Poświęcenia. Pracy ze swoim ego. Dyskusji. Decyzji. Ale w końcu coś zaczyna działać. Coś zaczyna przybierać jakiś docelowy kształt. Z tych kropek zaczyna wyłaniać się sensowna całość i wtedy…
NISZCZYSZ TO I WYRZUCASZ DO ŚMIECI.
Tak. Tak właśnie mnóstwo razy w swoim życiu się zachowywałem. Projekt, nad którym pracowałem, w pewnym momencie przestawał rozwijać się tak szybko jak sobie tego życzyłem. Zaczynałem się niecierpliwić.
Gdzie są te tabuny klientów na moje super rozwiązanie? Przecież ono jest super!
Gdzie są te bogate korporacje chcące wpuścić mnie na projekt? Przecież jesteśmy tacy światli i o krok przed innymi.
Biznes przestawał wyglądać tak jak tego oczekiwałem. I wtedy pojawiały się te wątpliwości w głowie. Zaczynałem się bać.
Bałem się czy to co robię jest właściwe.
Bałem się czy to co robię, robię dobrze.
Bałem się czy efekt jaki uzyskałem tak powinien wyglądać.
Bałem się o czymś nie zapomniałem.
Bałem się czy wiem co robię.
A jak się bałem, to uznawałem, że coś na pewno robię źle i wyrzucałem całą pracę do kosza.
Czytaj: zmieniałem pomysł, zmieniałem ludzi, zmieniałem strategię, zmieniałem proporcje i ciągle brakowało mi tego składnika X.
I dzisiaj zrozumiałem co nim było.
Mental Model
Wróciłem po kolejnym spotkaniu swojej grupy psychoterapeutycznej. Tak się złożyło, że rozmawialiśmy o rodzinie, a przede wszystkim o relacji do własnych rodziców. Ktoś miał ojca alkoholika; ktoś nie miał ojca; ktoś miał matkę nadmiernie kontrolującą, a inny matkę, która nigdy nie uderzyła, ale stosowała toksyczną przemoc psychiczną (co wszyscy zgodnie uznali, że jest równie szkodliwe co przemoc fizyczna i szkoda, że pokrzywionych połączeń neuronowych nie widać jak śladów po wymierzonych razach). Wszyscy dorośli czyli po 30-stce, 40-stce i 50-tce. Wszyscy logicznie myślący. A wszyscy jacyś tacy pokrzywieni. Menadżerowie, dyrektorzy i zwykli pracownicy. W relacjach z ludźmi nigdy nie dawali po sobie nic poznać. Zarządzali ludźmi, realizowali zadania, delegowali prace, świetnie rozwiązywali problemy. A w swoim życiu są tak zagubieni, że siadają i płaczą.
Ja opowiadając o swoich relacjach z ojcem nauczyłem się nazywać lęk objawiający się ciężarem w klatce piersiowej oraz strach objawiający się uciskiem w brzuchu. Te objawy, to były objawy małego Michała, który zawsze bał się postawić ojcu. Ten mały Michał wciąż we mnie był, w tym dużym, odważnym, świadomym i inteligentnym Michale. Tym, który postanowił schłodzić, a nawet uciąć swoje relacje z ojcem twierdząc “i już nigdy mnie nie skrzywdzisz”.
I tego dnia zrozumiałem 2 rzeczy:
- Ucieczka, nie jest rozwiązaniem w relacjach rodzic-dziecko. Bo ucieczka, to brak obrony przed spotkaniem. Czy można uciec przed swoim ojcem? Tak. Ale nie można uciec przed wspomnieniem przywołanym przypadkowo w rozmowie ze znajomymi: “A wiesz, byliśmy dzisiaj na działce, kopaliśmy z tatą ogródek”. Albo gdy syn pyta Cię: “tato, a gdzie jest Twój tata?”. Albo nawet w prozaicznym pytanie: A jakim ojcem chciałbyś być? Czym jest dla Ciebie dobry ojciec?
Podsumowując: Ucieczka nie jest rozwiązaniem. - Nauka radzenia sobie z przeszłością (i osadzoną w niej depresją), nauka radzenia sobie z teraźniejszością, nauka radzenia sobie z przyszłością (i osadzony w niej lęk), to procesy. One trwają. Muszą trwać. Jeśli przykładowo chcesz pokonać lęk, to to nie jest tak, że siedzisz któregoś dnia w wannie i nagle “Eureka, już wiem, jak przestać się bać!”. Albo bierzesz magiczną tabletkę i na zawsze znika depresja. W swoim życiu do walki ze swoimi demonami próbowałem wszystkiego: psychoterapia, medytacja mindfullness, sport, suplementacja, metody Wima Hofa, trening relaksacyjny Jacobsona, farmakoterapia, i wciąż efekt nie był zadowalający. Ale gdy czasem tak zatrzymam się i porównam siebie teraz do siebie sprzed 6ciu miesięcy, to widzę progres. I wreszcie mi zaskoczyło: pozytywny efekt to wypadkowa wielu składowych, a jedną z nich OBOWIĄZKOWO musi być czas. Naukowa budowania lepszego wymaga działania na kilku obszarach naraz. A zatem należy wykonywać małe kroki, być ciekawym lekcji płynących z błędów oraz doceniać drobne sukcesy.
Podsumowując: jednym z kluczowych czynników jest czas.
Na pewno znasz to uczucie, gdy, zrozumiawszy jakieś zagadnienie w ekonomii zaczynasz nagle rozumieć historię swojego kraju. Albo poznawszy mechanizm procesów beztlenowych, nagle uświadamiasz sobie coś w fizyce. Mózg ludzki tak jakoś śmiesznie działa, że potrafi swobodnie łączyć tzw. Mental Models. Zrozumienie procesu w dziedzinie A, powoduje serię skojarzeń wpływającą na zrozumienie czegoś z zupełnie przeciwległego bieguna dziedzin wiedzy.
I tak oto, po rozmyślaniach, których efekty można było przeczytać 2 akapity wcześniej, trafiło do mnie, że….biznes jest jak ciasto.
Biznes jest jak ciasto
Aby zrobić proste ciasto potrzebujesz mąki, wody i drożdży. Mieszasz, ugniatasz i gotowe, prawda? NIEPRAWDA.
Ciasto potrzebuje jeszcze powietrza, temperatury i CZASU, żeby urosnąć.
W biznesie jest podobnie.
Spróbujmy na analogii.
Mąka, to Produkt (albo usługa).
Woda, to Sprzedaż (czyt. model biznesowy)
Drożdże to Marketing.
Co jest ważniejsze? Mąka, woda czy drożdże? Bez czego poradzi sobie biznes: bez produktu, sprzedaży czy marketingu? Co jest ważniejsze? Albo wręcz pytanie: czy te elementy są wystarczające? Nie, nie są.
Zgodnie z analogią brakuje nam jeszcze czegoś. Czegoś co zastąpi temperaturę, powietrze i czas.
Temperatura, to Wizja i kultura organizacji.
Powietrze, to Ludzie.
Czas to….czas 🙂
I w ten oto sposób zrozumiałem, że choćbym nie wiem, jak się napinał, choćbym nie wiem, ile pracował, to mój biznes nie urośnie, jeśli nie dam mu czasu.
Odpuszczenie, to najlepsze co mogę mu dać.
Pomyśl czasem o tym: czy to nie jest to miejsce, ten obszar, ten moment, że odpuścić, to najlepsze co możesz dać swojemu biznesowi.
Dać przestrzeń, aby ciasto urosło.
P.S.
Przy okazji bardzo podoba mi się ta analogia. Bo faktycznie produkt i model biznesowy są niczym mąka i woda. Woda, która potrafi przyjąć najdowolniejsze kształty i dopasowuje się do otoczenia. Zupełnie jak model biznesowy. Woda także wiąże mąkę i powstaje już coś mniej elastycznego, lepkiego i co wymaga formowania – czyli produkt, który można sprzedawać. Następnie marketing, niczym drożdże, pozwala urosnąć biznesowi. Nawet mówią: marketing dźwignią handlu. Z kolei wizja i kultura organizacji tworzą temperaturę wpływającą (ogrzewa lub chłodzi) na powietrze (ludzi) wprowadzone do ciasta ugniataniem i mieszaniem. I na koniec składnik X – Czas. I tak powstaje chlebek. Dosłownie lub w przenośni 🙂
Bardzo dobre porównanie. Ciekawi mnie jednak, jaka jest różnica między ciastem rosnącym szybko, a takim rosnącym powoli. Kwestia mąki? Temperatury? Powietrza? Wody?
Ciasta, które nie rosną i są wyrzucane do kosza, równiez się zdarzają, ale nie o nie mi chodzi.
Myślę nad tym od wielu lat. I odpowiedź się komplikuje z każdym kolejnym rokiem. I jednym zdaniem na to nie odpowiem.
Na pewno istotnym kryterium jest model biznesowy i koniunktura rynkowa w jakiej dany model działa. Usługi B2B rosną wolno z uwagi na to, że do B2B nie da się wejść z ulicy. Potrzeba relacji, budowy zaufania, kalkulacji, budżetu i czasem jeszcze wygryzienia konkurencji. Tam także lepiej działa marketing outboundowy.
Z kolei przy B2C jest znacznie większa tendencyjność i emocjonalność zachowań. Można łatwiej sterować emocjami odbiorcy i dopinać sprzedaż w krótkim czasie. Stąd też marketing inboundowy bardzo dobrze się tutaj sprawdza. Ten biznes ma z jednej strony mniejszy customer value niż B2B, ale znacznie łatwiej na nim robić skalę. Jeśli połączy się to z produktem (a nie usługami), to właściwie mamy opis startupu: skalowalny biznes produktowy.
A kiedy mówimy o startupach to już tak naprawdę pytanie o docelową wartość ciasta który chcemy zrobić. Im ona większa, tym łatwiej będzie pozyskać budżet. I to także potrafi bardzo dobrze przyspieszyć wzrost. Chociaż wtedy z tego upieczonego ciasta dostaniemy mniej albo wręcz inwestorzy powiedzą “także uznaliśmy, że od przyszłego roku, zamiast ciast, Twoja piekarnia będzie robić paszę dla krów, bo to bardziej dochodowe”.